Andżelika Wójcik ma w dorobku siedem indywidualnych medali Pucharu Świata. Pięć z nich wywalczyła w ubiegłym sezonie. Jest niewątpliwie zawodniczką ścisłej światowej czołówki. – Ja te igrzyska, oczywiście jeśli się na nie zakwalifikuję, wezmę jako taką nagrodę dla siebie za wszystkie lata pracy – mówi na wstępie sezonu olimpijskiego.
– Rozmawiamy tuż po zgrupowaniu w Tomaszowie Mazowieckim. Czy już w tym momencie możesz powiedzieć, że czujesz w nogach formę na sezon olimpijski?
– Szczerze mówiąc trudno to określić. Gdybym miała porównywać tylko cyferki, to są one dobre. Ale cały czas zastanawiam się, czy coś mi w tym sezonie przygotowawczym nie umknęło. No bo z racji kontuzji kolana, która wykluczyła mnie na półtora miesiąca, dość dużo treningów mi uciekło. I tu pojawia się pytanie: jak duża to strata? Na tym etapie nie potrafię tego oszacować. A nie chcę też na tym się skupiać, bo w myślach już swoje odcierpiałam. Pogodziłam się z tym, że czasu nie cofnę i muszę po prostu iść dalej.
– Ta kontuzja przydarzyła ci się na samym wstępie sezonu przygotowawczego?
– Byłam już w zaawansowanym treningu objętościowym. I gdzieś “przedobrzyłam”. Odpłaciłam za to. To kolejna lekcja, którą musiałam odrobić. Nigdy w karierze nie miałam takiej kontuzji. Bo zdarzały się pokręcone kostki, jakieś przeciążenia nadgarstków, wybite palce czy tego typu sprawy, ale nigdy nie miałam takiego urazu, który w ogóle wykluczyłby mnie z mojego sportu. Bo przecież nie mogę przerzucić się z pracy nogami na pracę rękami. A tu się okazało, że nagle nie mogłam tymi nogami zrobić nic.
– To fakt, zdecydowana część pracy łyżwiarza to nogi. Ale są momenty, gdzie do gry wchodzi też głowa, mental. Szczególnie przy tak wielkich imprezach jak igrzyska olimpijskie. Czy ty w swojej głowie czujesz już, że igrzyska się zbliżają?
– Ja te igrzyska, oczywiście jeśli się na nie zakwalifikuję, wezmę jako taką nagrodę dla siebie za wszystkie lata pracy. Bo nie było lekko. W zasadzie to czterolecie to naprzemienne wyżyny i doliny. Bardzo intensywny czas, duże zmiany, także mentalne. Nabrałam pokory. Zrozumiałam, że jestem tylko człowiekiem. I dziś marzę, tak jak cała reszta zawodników, żeby znaleźć się po prostu na starcie w Mediolanie i pokazać tam jak najlepszą wersję siebie.
– Do sezonu od początku podchodzisz więc z pełną pokorą?
– Tak, bo na dobrą sprawę nie wiem, jak będzie ten początek mojego sezonu startowego wyglądał. Nie wiem do końca, ile mi umknęło ze względu na kontuzję. Do wielu rzeczy będę musiała podejść z cierpliwością i spokojem. Natomiast na pewno będą w tym sezonie takie “przystanki”, na których fajnie by się było dobrze pokazać. Wyjeździć dobre czasy na szybkim lodzie za oceanem czy zrobić coś dobrego przed swoją publicznością.
– Natomiast jeżeli w sezonie przedolimpijskim staje się pięciokrotnie na podium Pucharu Świata, jest się niejako z urzędu nadzieją na medal igrzysk. Czy ty w jakiś sposób odczuwasz to, że na taką nadzieję wyrosłaś?
– Spójrzmy na to z drugiej strony. Co z tego, że w poprzednim sezonie stawałam pięć razy na podium Pucharu Świata, jeśli każdy sezon jest inny? Każdy ma swój czas i trudno przewidzieć, co będzie, kto za chwilę “wystrzeli”. Sezon olimpijski jest magiczny i to działa na różny sposób. I ten pozytywny, gdy przychodzi wystrzał formy i negatywny, gdy się “przedobrzy”, złapie kontuzję czy przetrenuje. Sama z ciekawością będę obserwować, kto w jakiej dyspozycji będzie w tym sezonie. Dla niektórych to ostatnia albo jedyna szansa w życiu. A to potrafi i zmobilizować, i sparaliżować.
– Niedługo nadejdzie ten czas głośnych rozważań o igrzyskach. I nieuniknione jest, że w rozmowach o potencjalnych medalach będzie padać twoje nazwisko. To na pewno wiąże się z presją. Ty lubisz jeździć pod presją czy wolisz raczej jej unikać?
– Nie ma co się starać unikać presji, bo jest to niewykonalne. Ona jest wpisana w tę ścieżkę, którą podążam. Więc trzeba po prostu się z nią zmierzyć. Staram się brać ją na spokój. Mam doświadczenie z poprzednich igrzysk. I zauważyłam, że lubię jeździć dla kibiców. Daje mi to satysfakcję.
– To, że lubisz jeździć dla kibiców, widać. W Tomaszowie Mazowieckim rok po roku zdobywałaś medale Pucharu Świata. Teraz u siebie będziemy mieć mistrzostwa Europy. Więc może kolejny krążek do kolekcji?
– To byłoby na pewno fajne. Szczególnie, że nie mam jeszcze indywidualnego medalu mistrzostw Europy. A zdobycie go na swoim podwórku, to tym bardziej byłoby coś.
– Masz pewne olimpijskie doświadczenie. Byłaś w Pekinie. Pod tym kątem, czym będą różniły się dla ciebie igrzyska w Mediolanie od tych, które już przeżyłaś?
– Prawdopodobnie przede wszystkim dietą. W Chinach spożywaliśmy dużo ryżu, a we Włoszech będzie zapewne sporo makaronu. To w końcu światowa stolica dań z makaronu. No i podejściem. Jeśli uda mi się stanąć na linii startu w Mediolanie, będę myśleć o tych czterech latach jako o pięknej przygodzie, która doprowadziła mnie w to miejsce. O przełamywaniu własnych barier, radzeniu sobie ze słabościami, rzeczami, które wydawały się nie do przełamania.
– Nawiązując do pierwszego wątku tej odpowiedzi, wolisz ryż czy makaron?
– Trudne pytanie, serio, bo chyba oba lubię równo. Mam nadzieję, że organizatorzy igrzysk olimpijskich w Mediolanie i Cortinie przewidzą w menu również bezglutenowe jedzenie. Bo w Chinach dzień po dniu się o takie prosiłam i się w końcu nie doprosiłam. Tu mam nadzieję, że będzie inaczej.
– Na koniec zapytam cię o twoją najmocniejszą stronę, bynajmniej nie w kulinariach, a na lodzie. Co jest według ciebie twoim najmocniejszym punktem?
– Może po prostu to, że pierwsze 300 metrów jadę naprawdę szybko, a później potrafię “dowozić” resztę? Mam jedno z najlepszych otwarć na świecie. Więc powiedziałabym, że właśnie to jest tą moją najmocniejszą stroną. I tej niegasnącej “dzikości” od startu do mety na nadchodzące starty sama sobie życzę.