Sezon łyżwiarski trwa w najlepsze. Już jutro rozpoczną się Mistrzostwa Polski w wieloboju sprinterskim, a później – już w nowym roku – czekają nas nie tylko końcówka Pucharu Świata, ale także Mistrzostwa Europy, Mistrzostwa Świata oraz Igrzyska olimpijskie. Na temat nowej hali w Tomaszowie, a także tego, co czeka nas w następnej części sezonu porozmawialiśmy dziś z reprezentantem Polski – Arturem Wasiem.
Kiedy tak naprawdę zacząłeś wierzyć, że Arena w Tomaszowie powstanie jeszcze przed igrzyskami w Pjongczangu?
Artur Waś: Wszyscy zastanawiali się do końca, czy zdążą wybudować tutaj halę. Ja byłem optymistą i jeszcze na wiosnę liczyłem, że już latem będziemy mogli tutaj jeździć. W maju dowiedzieliśmy się, że na pewno to się nie spełni i najwcześniejszy możliwy termin to październik. Nawet to było jednak optymistyczną wersją. Mogliśmy pojeździć sobie na Mistrzostwach Polski jeszcze przed sezonem, a teraz przygotowywać się do drugiej części sezonu u siebie. Zawsze w okolicach świąt był ten problem – nie było hali, my musieliśmy wracać na tory otwarte. A tu święta świętami, a sezon przecież dalej się toczy – trzeba jeździć, przygotowywać się do dalszej jego części. Dlatego bardzo się cieszę, że jest ten tor, nie muszę się nigdzie spieszyć, liczyć dni. W tym momencie wróciłem z pierwszych Pucharów Świata i do końca roku jestem w Polsce. Spędzę święta w domu i w tym czasie na spokojnie będę dojeżdżał na Arenę.
W październiku mieliśmy już Mistrzostwa Polski na nowym torze. Miałeś okazję już wówczas tutaj wystartować. Jakie wrażenia?
Artur Waś: Pierwsze wrażenia były bardzo dobre, ponieważ udało mi się pojechać bardzo dobre czasy. Patrząc na to, że bodaj ledwie cztery dni po mrożeniu lodu już się ścigaliśmy, czasy były zaskakująco szybkie. Bardzo miłe wrażenie.
W październiku było pierwsze miejsce na 500 metrów, drugie na 1000. Na tych dwóch dystansach wystartowałeś też na Pucharze Świata. Na 1000 metrów ostatecznie jechałeś tylko w Heerenveen i Calgary. Tak miało być, czy nastąpiła korekta założeń w trakcie?
Artur Waś: Jedyna korekta była taka, że nie wystartowałem na 1000 metórw w Salt Lake City. Nie przewidziałem tego, że „zabraknie mi paliwa” na koniec, a w tej sytuacji nie było już sensu startować. Tym bardziej, że ten pierwszy start też nie wyszedł najlepiej. Nie miałem co do tego „tysiąca” szczęścia na Pucharach Świata. Być może wynikało to z tego, że przed Mistrzostwami Polski, jeszcze w Inzell, miałem lekki problem z formą. Musieliśmy wtedy lekko wyhamować z treningami i nie miałem najlepszego przygotowania kondycyjnego na ten dystans. Podczas Mistrzostw Polski nadeszła wzwyżka formy, później przyszedł dołek, a nie było miejsca na wyjście z niego, bo zaraz zaczynały się puchary. To nie była idealna sytuacja, w której się znalazłem, ale zawsze trzeba sobie radzić w takich momentach i realizować plan. To się udało zrobić na 500 metrów i z tego jestem zadowolony, szczególnie że w międzyczasie wpadło podium.
Początek Pucharu Świata rzeczywiście miałeś świetny. Dobre wyniki w Heerenveen, podium w Stavanger. Po tych dwóch weekendach z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa mogliśmy mówić o kwalifikacji olimpijskiej.
Artur Waś: Wy mogliście mówić, że to bardzo prawdopodobne. Ja na tyle znam swoją konkurencję, że na tamtym etapie już to wiedziałem. Po tych dwóch weekendach byłem już spokony o swój wynik – wiedziałem, że nie wypadnę w rankingu poza pozycje dające kwalifikację.
Ze spokojem mogłeś jechać zatem za ocean, a tam czasy okazały się być dużo lepsze niż w Europie. Czas, który w Stavanger zapewniał Ci podium, w Calgary dałby zaledwie 15. miejsce, natomiast w Salt Lake City kolejno 17. i 20. pozycję, na 20 startujących zawodników. Kolosalna różnica. Chodzi tylko o lód?
Artur Waś: To nie tylko kwestia lodu. Oczywiście, to stanowi pewną część tej różnicy. Ale dochodzi do tego także fakt, iż tory w Ameryce są wyżej położone. A zatem mamy mniejszy opór powietrza, które jest rzadsze, ciśnienie jest niższe. Zarówno Calgary jak i Salt Lake City są też położone w niezwykle suchym klimacie. Na lodzie nie osiada zatem wilgoć. Jest bardziej sucho, co powoduje, że lód jest gładki, niczym zimne szkło. Takie wrażenie sprawia, gdy dotknie się go ręką.
Jakiego lodu możemy spodziewać się na igrzyskach w Pjongczangu? Wersja bardziej europejska czy amerykańska?
Artur Waś: Startowałem tam w zeszłym sezonie i mogę powiedzieć, że jeśli chodzi o czasy, to zdecydowanie bardziej europejskie. Konsystencja lodu jednak podobna była do tych torów w Salt Lake City i Calgary.
Czyli można powiedzieć, że taki „mix azjatycki”?
Artur Waś: (śmiech) Tak, dokładnie.
Jeszcze co do igrzysk w Pjongczangu – nastąpi tam zmiana. 500 metrów będziemy jechać tylko raz, a nie. jak do tej pory, dwa. Bardzo różne opinie są co do tego. Patrzę na wyniku Pucharu Świata z tego sezonu – Ronald Mulder prowadzący obecnie w klasyfikacji generalnej ma zaledwie jedno zwycięstwo. Po dwa mają Lorentzen i Boisvert-Lacroix. Nie zmienia to faktu, że mamy pięciu zwycięzców po siedmiu startach. Czy nie ma ryzyka, że na igrzyskach będzie decydowała nawet nie tyle forma dnia, co konkretnej godziny?
Artur Waś: Oczywiście, że tak! I to jest właśnie ten element, który powoduje, że to jest ciekawy sport. Wszystko sprowadza się do jednego dnia. Tutaj nie ma jednego konkretnego faworyta i jak sam wspomniałeś na siedem biegów mamy pięciu różnych zwycięzców. Sam po sobie wiem, że gdy czuję, że mam dobry dzień, to jestem w stanie stanąć na podium. Ale to też nie jest reguła – powalczyć mogę nawet, kiedy czuję się kiepsko. Bo w Stavanger na przykład czułem się właśnie kiepsko, a ku mojemu zdziwieniu czas był bardzo dobry i ostatecznie okazało się, że byłem trzeci. Pod tym względem ta dyscyplina jest właśnie bardzo ciekawa – jest szybko i mamy minimum kilaknaście osób zdolnych do tego, żeby zdobyć medal. O tym jak ciasno jest w tej czołówce, niech świadczą wyniki z drugiego dnia w Stavanger, gdzie byłem ósmy, a pięć setnych sekundy dzieliło mnie od tego, żeby być trzeci. Tak samo w Salt Lake City, gdzie Havard Lorenzen, który wcześniej dwukrotnie wygrywał, mimo dobrego czasu był dwunasty.
W stawce zatem jest i będzie ciasno również w drugiej części sezonu, do której zmierzamy. Niedługo po świętach Mistrzostwa Europy, Igrzyska Olimpijskie, Mistrzostwa Świata i końcówka Pucharu Świata. Wiem, że do Kolomny (na Mistrzostwa Europy) nie jedziesz.
Artur Waś: Nie jadę. Chcę dać sobie teraz czas, żeby spokojnie potrenować i przygotować się do najważniejszych zawodów. Planowałem szczerze mówiąc wyjazd na Mistrzostwa Europy przed sezonem, ale potoczyło się inaczej. Daleki wyjazd w tym momencie nie byłby dobry. W tym momencie trzeba skupić się bardziej na szykowaniu formy, niż na dalszym ściganiu się.
Z wielkich imprez zostają Ci więc igrzyska i Mistrzostwa Świata. Igrzyska są zdecydowanie ważniejsze, czy traktujesz te imprezy na równi?
Artur Waś: Medal igrzysk olimpijskich dla każdego sportowca jest największym marzeniem. Ja pod tym względem jestem troszeczkę inny, bo nie jestem aż tak wybredny. Będę cieszył się z każdego medalu na obu tych imprezach. Moimi trzema największymi marzeniami są: medal olimpijski, medal Mistrzostw Świata i pojechanie rekordu świata. Nie muszą spełnić się wszystkie. Gdyby udało mi się zrealizować choćby jedno z nich, będę szczęśliwym i spełnionym zawodnikiem.
Przed nami dwa dni rywalizacji w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie odbędą się Mistrzostwa Polski w wieloboju sprinterskim. Nie ma Cię na listach startowych tych zawodów. To też element przygotowań do dalszej części sezonu?
Artur Waś: Tak. To też wiąże się z tym, że wróciliśmy właśnie z sześciotygodniowego boju na Pucharach Świata. Wielobój sprinterski to cztery biegi, w czym dwa razy 1000 metrów. Było widać u mnie spadek dyspozycji w Calgary i Salt Lake City. Po wynikach z PŚ można wywnioskować, że przyda mi się teraz lekki odpoczynek i powrót do podstawowego treningu, a nie intensywne ściganie.
Będziesz mógł za to obserwować tu swoich kolegów, którzy na Pucharze Świata również spisali się nieźle. Artur Nogal i Piotr Michalski punktowali.
Artur Waś: Sebastian Kłosiński również zrobił spory postęp w tym roku.
No właśnie. Więc jakie typy na ten weekend?
Artur Waś: Wiadomo, że chłopaki są w tym momencie na innym etapie, niż przed sezonem. Więc czasy będą z pewnością lepsze. Choć to już pozostaje w rękach ekipy przygotowującej lód.
Wypadł główny faworyt – Artur Waś – także mają chłopaki pole do popisu w tym momencie.
Artur Waś: Główny faworyt? Na 500 metrów i tylko wtedy, kiedy jest w formie. Poziom mamy wyrównany. Sebastian Kłosiński jest specjalistą bardziej od dystansów średnich, Artur Nogal od „pięćsetki”. Jest też Piotrek Michalski, który jest dobry i na 500 i na 1000. Fajnie, że poziom się wyrównuje. Czekamy też na młodych zawodników, żeby sprint dalej się rozwijał.
Poziom się wyrównuje i tworzy nam się kadra, która może powalczyć na arenie międzynarodowej.
Artur Waś: Dla mnie bardzo satysfakcjonujące jest to, że cała nasza grupa sprinterska zakwalifikowała się na igrzyska. Przygotowujemy się jednak razem, trenujemy codziennie razem, wszyscy mamy takie same marzenia i część z nich już się zrealizowała.
Druga część natomiast możliwa będzie do realizacji już za dwa miesiące.
Artur Waś: Dokładnie.
Pozostaje życzyć powodzenia i trzymać kciuki, aby rzeczywiście te marzenia się spełniły.
Rozmawiał DAWID BRILOWSKI