Katarzyna Bachleda-Curuś, dwukrotna medalistka olimpijska w łyżwiarstwie szybkim o igrzyskach w Pjongczangu, krytym torze, który powinien powstać w Zakopanem, i rodzinnym Sanoku.
Rz: Czy czuje pani, że na ostatniej prostej przed igrzyskami jest pani w tak dobrej formie jak cztery lata temu przed Soczi?
Katarzyna Bachleda-Curuś: Trudno stosować takie porównania. Jak każdy zawodnik jestem przecież o cztery lata starsza. Po igrzyskach w Soczi byłam w kolejnej ciąży. Patrząc jednak od strony czysto sportowej, mam ogromną nadzieję, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Wiele wskazuje na to, że w Korei będę w optymalnej dyspozycji.
Wywalczyła pani kwalifikacje w trzech konkurencjach – w biegach na 1500 i 3000 m i w drużynie. W której z nich czuje się pani najmocniejsza?
Chciałabym przejechać dobre wyścigi, jak najlepiej zaprezentować się na 1500 i 3000 m, natomiast w biegu drużynowym obyśmy przejechały trzy równe wyścigi. Nigdy nie powiem, że jadę po medal czy po pierwsze miejsce. To byłoby wróżenie, a ja się tym nie zajmuję. Jestem na tyle doświadczoną zawodniczką, że wiem, w jakiej dyspozycji jestem teraz, i wiem, kiedy są igrzyska. Działam tak, żeby na tym ostatnim etapie przygotowań nie wkradły się dodatkowe nerwy, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. A ponieważ tak jest, czuję się spokojna.
Na igrzyskach olimpijskich w Vancouver i Soczi kobieca drużyna pojechała po medal. Siłą rzeczy pewnie pojawiają się oczekiwania, żeby w Pjongczangu też stanęła na podium…
Dobrze by było, gdyby to była taka prosta arytmetyka, z której wynika, że jak wtedy byłyśmy tak dobre, by wywalczyć medal, to teraz też tak będzie. Ale każda z nas jest na innym etapie życia, choć mam nadzieję, że wszystkie jesteśmy tak przygotowane, że ta drużyna jeszcze raz odpali.
Jaka jest w tej chwili sytuacja w tej konkurencji, jak polska drużyna prezentuje się na tle rywalek?
W tym sezonie znakomicie spisywały się Japonki. Wyśrubowały rekord świata. Jeśli są w takiej formie jak w listopadzie, będą poza konkurencją. Nawet Holenderki nie były w stanie do nich się zbliżyć. Ale w przedziale miejsc od 2 do 6 wszystko jest możliwe. Różnice są minimalne. Jest tak jak w sprincie czy na 1500 m – wpadamy na metę w tej samej sekundzie. Wszystko musi się dobrze złożyć w dniu startu i wtedy będą wyniki.
Jedzie pani na swoje piąte igrzyska. Czy odczuwa pani podobną ekscytację jak wtedy, kiedy startowała na pierwszych – w Salt Lake City w 2002 roku?
Podczas pierwszych igrzysk człowiek czuje się trochę otumaniony, dopiero poznaje ten nowy sportowy świat. Z każdymi kolejnymi igrzyskami bardziej doceniamy to, gdzie się znaleźliśmy. Nie można powiedzieć, że jestem starym wyjadaczem igrzysk i że na mnie ta impreza nie robi już wrażenia. To byłaby nieprawda. Dla każdego sportowca udział w igrzyskach olimpijskich jest spełnieniem marzeń, stanowi kolejny etap zdobywania doświadczenia sportowego i życiowego. Dla mnie udział w piątych kolejnych igrzyskach jest wielką nagrodą za kolejne czterolecie ciężkiej pracy i w ten sposób do tego podchodzę. Jestem uradowana, niezmiernie szczęśliwa.
W ubiegłym roku startowała pani na torze w Gangneung na mistrzostwach świata. To była generalna próba przedolimpijska. Jak pani ocenia miejsce rozgrywania zawodów, tor?
Dla mnie ta próba wypadła bardzo dobrze. Mam same miłe wspomnienia. Same plusy. Jadę w miejsce, które mi się bardzo dobrze kojarzy. Nie czuć było oczywiście jeszcze tej specyficznej atmosfery igrzysk. Dookoła trwały prace wykończeniowe. Nie było nigdzie żadnych logotypów olimpijskich. Na pewno teraz wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Sądzę, że będę jeszcze bardziej mile zaskoczona niż rok temu.
To będą pani ostatnie igrzyska…
Biologii nie da się oszukać, trzeba to zaakceptować. Jestem dojrzałą zawodniczką i myślenie o kolejnych igrzyskach za kolejne cztery lata to byłoby duże nadużycie wobec mnie, wobec mojego zdrowia i ciała. Cieszę się startem w Pjongczangu po dwakroć, właśnie dlatego, że to moje ostatnie igrzyska
Cztery lata temu w Soczi polskie łyżwiarstwo szybkie zaprezentowało się doskonale – panczenistki i panczeniści zdobyli trzy medale. Ale przez cztery lata siła polskich łyżew osłabła, drużyna męska nie zakwalifikowała się do igrzysk w Pjongczangu. Co się takiego stało w tym czasie?
Nie czuję się kompetentna, żeby wypowiadać się na temat kadry męskiej. Przykro mi, że drużyna męska nie zakwalifikowała się do Pjongczangu. Mam nadzieję, że to zawodnikom, sztabowi szkoleniowemu, władzom związku da do myślenia. Trzeba myśleć o rozwoju dyscypliny, a nie rozpływać się w minionych sukcesach.
Właśnie oddana została do użytku pierwsza w Polsce hala z torem lodowym – w Tomaszowie Mazowieckim. To może pomóc w przyszłości?
Uważam to za sporny temat. Fajnie, że jest taki tor, że powstał w Tomaszowie, ale będę robić wszystko, by tor kryty został zbudowany w Zakopanem. Pod Tatrami są najlepsze warunki, żeby zrealizować taką inwestycję. Byłby to najszybszy tor w Europie. Nie byłoby także wyżej położonego toru krytego na kontynencie. Mając do wyboru jedną halę, uważam, że było błędem, że została postawiona w Tomaszowie. Ale z drugiej strony jedna, druga, trzecia hala wzmocni naszą dyscyplinę i przyciągnie do niej młodzież.
Gdzie pani zdaniem powinny powstawać kolejne hale?
Powinny pojawiać się w miejscowościach, gdzie są już tory, trenerzy, jakieś tradycje łyżwiarstwa szybkiego. Na pewno jest to Zakopane, Sanok, Tomaszów Mazowiecki. Warszawę przykryłabym dachem jako ostatnią. Nie ma w stolicy warunków do treningu poza treningiem lodowym. Większość czasu spędzamy poza lodem i trzeba mieć również miejsce do innego rodzaju treningów. Przy takich inwestycjach należy patrzeć strategicznie na potrzeby dyscypliny, a nie tylko na sam obiekt.
Ale mimo wszystko to chyba dobrze, że hala w Tomaszowie jest?
Nie nawoływałabym jednak do hurraoptymizmu. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak samo jedna hala nie zrobi z Polski potęgi łyżwiarskiej. My już jesteśmy liczącym się krajem w łyżwiarstwie szybkim. Wysyłamy na igrzyska 15 reprezentantów. To duża kadra. Nie powinniśmy tego zmarnować. Jeden Tomaszów nie wychowa następnego pokolenia olimpijczyków.
Pani zdobyła dwa medale, po raz piąty wystartuje w igrzyskach, a wychowywała się w Sanoku bez krytej hali…
Chodziłem do zwykłej szkoły podstawowej. Na WF-ie mieliśmy zajęcia na miejscowym torze, potem trafiłam do klubu – SKŁ Górnik Sanok. To była naturalna kolej rzeczy, że się w to łyżwiarstwo szybkie wpakowałam. Od kilkunastu lat mieszkam w Zakopanem. W Sanoku się urodziłam, rodzice tam mieszkają, siłą rzeczy jestem związana z tym regionem. Mile wspominam to miasto, z chęcią tam wracam. Na pewno nie odcięłam się od korzeni.
Katarzyna Bachleda-Curuś (ur. 1980 r. w Sanoku). Czterokrotna uczestniczka igrzysk olimpijskich, dwukrotna medalistka olimpijska w drużynie – srebro w Soczi (2014) i brąz w Vancouver (2010). Wicemistrzyni świata w drużynie z Soczi (2013). Zawodniczka SKŁ Górnik Sanok w latach 1993–2003, później AZS Zakopane i LKS Poroniec Poronin.
Źródło: http://www.rp.pl/Zycie-Rzeszowa-i-Podkarpacia/301219899-Jestem-szczesliwa.html