Po przerwie wracamy z cyklem ,,Łyżwy od kuchni”. Na stronie PZŁS na bieżąco będziemy publikować wywiady z Naszymi zawodnikami. Tematem przewodnim jest życie codzienne Naszych bohaterów. Dzisiaj ,,od tej drugiej strony” poznacie Marka Kanię 🙂 Zapraszamy do lektury!
Marek Kania w ubiegłym sezonie przebojem wdarł się na łyżwiarskie „salony”. Wywalczył brązowy medal w rywalizacji na 500 metrów podczas Pucharu Świata w Stavanger, a następnie zakwalifikował się na igrzyska olimpijskie. Czas poznać go bliżej…
– Uprawianie łyżwiarstwa szybkiego łączysz z wrotkarstwem. Masz jakiekolwiek wakacje od sportu?
– Jakieś dwa tygodnie między sezonami. Do tego nieco więcej przerw w sezonie wrotkarskim, w którym potrafię znaleźć czas na podróż do Włoch czy Hiszpanii. Choć nawet wtedy rolki są ze mną – nie odpuszczam treningów, a co najwyżej ograniczam do jednego dziennie. W sezonie łyżwiarskim wyjazdów na zawody jest znacznie więcej. Wtedy zupełnie nie ma czasu.
– Teraz jesteś w trakcie sezonu wrotkarskiego. Jak on wygląda?
– Rozpoczął się w majówkę. Od tego czasu co tydzień lub dwa regularnie mamy zawody – i tak do połowy lipca. W wakacje zazwyczaj są dwa miesiące wolnego od startów, później odbywają się mistrzostwa Europy i świata. W tym sezonie wypadną prawdopodobnie we wrześniu i listopadzie. I to moje imprezy docelowe.
– W poprzednim sezonie zrezygnowałeś z wyjazdu na mistrzostwa świata do Kolumbii, żeby walczyć o kwalifikację olimpijską. W tym sezonie zamierzasz wystartować?
– Tegoroczne mistrzostwa świata odbędą się w Argentynie i będę walczył o to, by na nie pojechać. Myślę, że w sezonie poolimpijskim będzie to możliwe. Ale nic nie jest przesądzone. Zobaczymy, jak będzie wyglądał kalendarz Pucharów Świata w łyżwiarstwie szybkim. Bo jeżeli wyjazd wrotkarski miałby wiązać się z ominięciem ważnych zawodów na łyżwach, będę musiał się mocno zastanowić…
– Łączysz świat łyżew i wrotek, ale to wciąż sport. Kim byłbyś, gdybyś musiał szukać czegoś poza tą dziedziną?
– Nigdy się nad tym za bardzo nie zastanawiałem. Ale myślę, że gdybym nie miał sportu, poszedłbym bardziej w życie studenckie – więcej społecznego udzielania się, imprez. Jeśli chodzi o naukę, wybrałbym tak jak teraz, bo studiuję na Politechnice Warszawskiej. Jedyne co, to pewnie wszystko poszłoby znacznie szybciej. Przez urlopy dziekańskie jestem 1,5 roku za grupą, z którą zaczynałem. W każdym razie: gdyby nie sport, zostałbym inżynierem. I mam nadzieję, że mimo wszystko nawet przy sporcie uda mi się nim zostać.
– Naturalną częścią życia sportowca są liczne podróże. Jak je znosisz?
– Całkiem dobrze. Takich długich wyjazdów zaznałem na dobrą sprawę dopiero w ubiegłym sezonie, gdy zacząłem jeździć z łyżwiarzami. W ciągu całej zimy byłem w domu może ze 2-3 tygodnie. Podobało mi się, nawet bardzo, choć w końcówce zmęczenie dawało się we znaki. Na rolkach jest inaczej – podróżujemy często, ale zazwyczaj to krótkie wyjazdy. W większości sami je finansujemy z tego, co dostajemy ze stypendiów. Ale lubię to – jeździć, spotykać znajomych z całego kraju…
– Masz w kalendarzu miejsce, do którego chętnie wracasz?
– Bardzo dobrze wspominam Norwegię. Byłem tam dwa razy – w Stavanger i Hamar. I kończyło się to medalami. Poza samymi zawodami, kraj przypadł mi do gustu, więc Norwegia ma szczególne miejsce w moim sercu. A jeśli chodzi o obozy sportowe, bardzo lubię Zakopane. Gdy wreszcie powstanie tam hala, będzie jeszcze lepiej. Na rolkach natomiast zawsze fajny, specyficzny, roztoczański klimat ma Tomaszów Lubelski. Lubię spędzać tam czas.
– Masz miejsce, w którym jeszcze nie byłeś, a chciałbyś w nie trafić? Poza Kolumbią, o której rozmawialiśmy nie raz.
– Chciałbym pojechać do któregoś z państw Ameryki Połduniowej albo Meksyku. Nigdy nie miałem okazji być w tym rejonie świata, a bardzo chciałbym poznać tamtejszą kulturę. I mógłby być to wyjazd zupełnie niezwiązany ze sportem, choć obecnie byłoby pewnie trudno zmieścić go w moim kalendarzu.
– Skoro cały rok pozostajesz aktywny, z pewnością musisz dobrze się odżywiać. Są momenty, gdy można odpuścić dietę?
– Pewnie! Szczególnie, gdy wracamy z wyjazdu i się spieszymy, zdarza się zajść do McDonalda. Nie mam żadnego dietetyka, czy szczegółowych wytycznych co do odżywiania. Staram się jeść zdrowo, czasami kogoś podpytam o radę w tym temacie, ale nie jest to nigdy związane ze ścisłą dietą.
– Masz ulubione danie?
– Uwielbiam pizzę, szczególnie włoską.
– Chciałbym zapytać jeszcze o muzykę. Masz w zwyczaju słuchać coś przed zawodami lub na treningach?
– Przed startem raczej nie słucham muzyki. W ogóle rzadko korzystam ze słuchawek, bo jak już – wolę z głośnika, wśród znajomych. W trakcie zawodów, gdy się rozgrzewam, staram się chłonąć atmosferę i skupić na starcie. Muzyka mi nie przeszkadza, ale też nie pomaga, choć… w Stavanger bardzo pozytywnie podziałała na mnie orkiestra, która grała na trybunach.
– Masz jakieś ulubione kawałki?
– Wiele osób mówi, że słucha wszystkiego i ze mną jest podobnie. Jak w telewizji leci akurat konkurs chopinowski, łapię „fazę” na muzykę klasyczną. Chwilę później słucham rapu, a jeszcze kiedy indziej disco polo – szczególnie za sprawą brata. Przekrój jest więc spory.
Jeżeli nie mieliście okazji zapoznać się z wcześniejszymi wywiadami, to poniżej zamieszczamy zestawienie wszystkich rozmów, które do tej pory udało nam się przeprowadzić!