Magdalena Warakomska jest jedną z największych nadziei polskiego short tracku, choć… o mało nie trafiła na pływanie. Od trzech lat trenuje w Opolu, ale wciąż kibicuje Jagiellonii. – Gdy dostałam kolejną dyskwalifikację myślałam, że to koniec. Siedziałam i płakałam – opowiada o kwalifikacjach olimpijskich. W Pjongczangu wystąpiła na każdym z dystansów. O igrzyskach, Jagiellonii, emocjach i rodzinie opowiada w szczerej rozmowie.
– Jak się czujesz po powrocie na lód?
– Bardzo dobrze. W taką pogodę fajnie wyjść na lodowisko. Mamy świetne warunki. Bardzo dobrze wrócić, bo jednak wolę jazdę na łyżwach, nie rower czy bieganie. Jedyne co, to trochę boli mnie kolano. Ale zaciskam zęby i jadę dalej.
– Coś poważnego z kolanem?
– Jeszcze nie wiemy. Mam nadzieję, że nie.
– Póki co trenujesz w Opolu?
– Tak.
– Masz już plan kiedy dołączysz do reszty kadry?
– Raczej nie dołączę do reszty kadry. Mamy tutaj swoją grupę, jest to kadra wieloboistów…
– Którą tworzą zawodnicy z Opola…
– Tak to wygląda.
– W waszej hali nadal wisi ten ogromny plakat z Tobą?
– Cały czas.
– Popularność w mieście, od czasu igrzysk, masz niezłą?
– Bardzo fajnie, że ludzie tutaj dobrze mnie odbierają. Często po igrzyskach jestem zapraszana do szkół, przedszkoli – rozdawałam medale, byłam na festiwalu skoków, nadawałam imię jednej ze szkół. To bardzo miłe, że mogę uczestniczyć w takich uroczystościach. A plakat dodatkowo mobilizuje. Zawsze gdy na niego patrzę, przypomina mi o igrzyskach.
– Tak dużą popularnością cieszysz się w Opolu, a jesteś z Białegostoku. Jak się z tym czujesz?
Dobrze. Nie mam prawa, żeby narzekać. Jedynie babcia czasem żałuje, że jeśli piszą o mnie w lokalnych mediach, to właśnie w tych opolskich. Z tego względu nie widzi tego wszystkiego. Teraz jestem w Opolu, tu studiuję i trenuję. Spędzam tu na razie zdecydowanie najwięcej czasu. Jednak to Białystok jest moim miastem. W przyszłości chciałabym tam wrócić.
– Mimo, że mieszkasz w Opolu, nadal kibicujesz Jagiellonii. Widziałem, że jeździsz czasami na mecze. Znasz się na piłce?
– Oczywiście, że kibicuję Jagiellonii. Mój wujek chyba nie darował by mi, gdyby było inaczej. Kiedy jestem w Białymstoku, lubimy czasem wybrać się na mecz. Niestety, niezbyt często mam ku temu okazję. A czy się znam? Spalonego chyba nigdy nie uda mi się wychwycić podczas meczu…
– Do Białegostoku masz sentyment nie tylko ze względu na drużynę. Tam zaczęłaś jeździć. Jak do tego doszło?
– Było w tym sporo przypadku. Miałam do wyboru dwie szkoły – z pływaniem lub łyżwiarstwem. Początkowo miałam iść do tej pierwszej, ale okazało się, że była zbyt daleko. Tylko to spowodowało, że zaczęłam jeździć. Jak się okazało, to był dobry wybór. Widzę to, gdy mam zajęcia z pływania na uczelni. Nie mam do tego talentu.
– Więc na łyżwy trafiłaś przypadkiem?
– Myślę, że to zasługa mamy, która wybrała szkołę. Zaczęłam jeździć, później trenerka mnie zauważyła. Szybko zaczęłam osiągać pierwsze sukcesy, były medale, fajnie wspominam też pierwsze obozy. To wszystko napędzało mnie do tego, żeby trenować dalej.
– Pierwsze sukcesy miałaś jeszcze w Białymstoku.
– Sporo sukcesów osiągnęłam w Białymstoku. To tam wszystko się zaczęło. W Opolu trenuję dopiero od trzech lat. Fakt, to tam osiągnęłam największe sukcesy w dotychczasowej karierze, ale czas spędzony w Białymstoku również wspominam bardzo dobrze.
– Pamiętasz swoje pierwsze zwycięstwa?
– Z czasów jazdy w Białymstoku mam taką jedną historię, gdy jeszcze jako dziecko przewróciłam się w trakcie biegu razem z koleżanką. Wstałam i pobiegłam do mety. Przekraczałam ją płacząc, a mimo to na tych zawodach wywalczyłam medal.
– A później przeniosłaś się do Opola i czar prysł…
– Czemu? Naprawdę bardzo dobrze wspominam okres w Białymstoku. Miałam świetnych trenerów, z wieloma osobami nadal mam kontakt. Nawet praktyki robię właśnie w swojej byłej szkole w Białymstoku.
– Ale Twoje przejście stamtąd do Opola, przenosząc na grunt piłkarski, było trochę jak transfer z Lecha do Legii. Czujesz się jak taki łyżwiarski Hamalainen?
– Rzeczywiście trochę tak się czułam. Był szum, bo raczej wszyscy idą do Białegostoku, a nikt stamtąd nie odchodzi. Szczególnie do Opola. Ale patrzyłam na siebie jako na indywidualny przypadek. Sporo osób mnie wspierało i z ich pomocą podjęłam taką decyzję. Teraz wiem, że to był dobry wybór. Czuję się tu dobrze, mam komfort psychiczny i wsparcie ze wszystkich stron. Jest tak, jak miało być.
– Po przyjściu do Opola masz kolejne sukcesy, tylko na większą skalę. Pojawiłyby się one niezależnie od tego, gdzie byś trenowała czy rzeczywiście coś się zmieniło?
– Najwięcej zmieniło się w mojej głowie. Spokój psychiczny, który znalazłam w Opolu, był tym, czego potrzebowałam w tamtym momencie. Mogłam nie interesować się tym, co dzieje się dookoła i robić swoje. Jeśli chodzi o trening, nie zmieniło się za dużo, bo już wcześniej trenowałam z trenerką (Anną Lukanovą – przyp. red.).
– Najlepsze wspomnienie z Opola? Oczywiście poza wyjazdem na igrzyska.
– Hmm… chyba zdobycie mistrzostwa Polski. Tu, w Opolu, przed swoją publicznością. Gdy wszyscy bliscy mnie dopingowali.
– Miałaś też wielkie wsparcie podczas walki o igrzyska. Przydało się?
– To był trudny okres. Gdy się zakwalifikowałam byłam bardzo szczęśliwa, a z drugiej strony stresowałam się olimpijskim startem. Mam czasami takie momenty, w których emocje zbytnio się we mnie kumulują i w końcu wybuchają. Wiem, że muszę z tym walczyć.
– Często reagujesz emocjonalnie?
– Staram się nie. Ale jak nie wyjdzie jakiś bieg, bywa różnie.
– Jak sobie wtedy radzisz ze złością?
– Zależy od rangi zawodów. Gdy to jakiś mniej ważny start, potrafię szybko przestać się tym przejmować i przekłuć złość w mobilizację na kolejny start. Gorzej było podczas kwalifikacji olimpijskich. Gdy dostałam kolejną dyskwalifikację, myślałam że to koniec. Siedziałam i płakałam. Płakałam podczas rozgrzewki, miałam łzy w oczach wchodząc na lód.
– Cały sezon kwalifikacji olimpijskich był dla Ciebie trudny…
– Nigdy go nie zapomnę. Było sporo liczenia punktów i nerwów o to, czy się uda. Gdy wszyscy do mnie pisali z gratulacjami, ignorowałam te wiadomości. Nie chciałam o tym myśleć i czekałam do oficjalnego ogłoszenia. Mówili mi, że to już koniec i że się udało. Nie wierzyłam w to. Chciałam to zobaczyć, policzyć na spokojnie. Dopiero po powrocie z Seulu (z Pucharu Świata, który był ostatnią częścią kwalifikacji – przyp. red.) zaczęłam się cieszyć.
– A po powrocie?
– Już na lotnisku były kwiaty i gratulacje. Potem małe świętowanie w domu, z rodziną. Dopiero wtedy poczułam, że to się dzieje naprawdę. Było po prostu pięknie.
– Przed wylotem do Pjongczangu żegnali Cię w podobny sposób?
– Było dużo wiadomości, że będą mnie wspierać. Ale jeśli chodzi o imprezę pożegnalną – tego nie było. Poza tym mój chłopak akurat wtedy poszedł do wojska, więc nie było go nawet na ceremonii. Jedynie na odległość jakoś się wspieraliśmy.
– Podczas igrzysk miałaś nieprzespane noce z powodu telefonów do bliskich?
– Wyłączyłam się od tego. Bardziej to bliscy się dla mnie poświęcali i dzwonili w nocy. Wiedzieli, że muszę być wyspana i gotowa.
– Poza tym jak było w Pjongczangu?
– Wiedziałam mniej więcej czego się spodziewać, bo wcześniej byłam na uniwersjadzie w Kazachstanie. Szczerze mówiąc, wioski były podobne. Bardzo mi się podobało. Jedyne co, to troszkę długo. Miesiąc funkcjonowania tylko i wyłącznie między halą a wioską było w końcówce męczące.
– Co Cię najbardziej zaskoczyło podczas igrzysk?
– Cała otoczka. Wszyscy wiedzieli co i jak, byli gotowi do pomocy. Perfekcja, z jaką wszystko było przygotowane była niesamowita.
– Jeśli chodzi o Twój start olimpijski, jak go oceniasz?
– Mam pewien niedosyt. Na 500 nie wyszło mi na starcie. Byłam bardzo spięta. Stres mnie sparaliżował, przez co pogubiłam się z techniką. Dopiero przy jeździe na 1000 metrów poczułam w sobie luz i pojechałam to, na co było mnie stać. Następnym razem nie popełnię tego błędu.
– Mimo wszystko, gdybym zapytał o najlepszy start w życiu, byłoby to to olimpijskie 1000 metrów?
– Raczej tak, choć były takie Puchary Świata, podczas których czułam się lepiej. Byłam w finale B, biłam rekordy Polski. Byłoby więc kilka występów, nad którymi bym się jeszcze zastanowiła.
– Po powrocie z igrzysk nadal chcesz podbijać świat na każdym z dystansów?
– Przed kwalifikacjami olimpijskimi trenerka powiedziała mi, że wierzy, że stać mnie na wszystkie trzy dystanse i cieszę się, że pojechałam na igrzyska na każdym z nich. Od zawsze najbardziej ceniłam te łyżwiarki, które potrafią jeździć każdy dystans.
– Więc jakie kolejne cele i plany na przyszłość?
– Skupiam się na najbliższym sezonie. Nie chcę snuć planów, bo te się często zmieniają. Daję z siebie 100 procent na treningach, będę dawała z siebie wszystko na każdych kolejnych zawodach. Mam nadzieję, że to zaowocuje.
– Jak będą wyglądać Wasze dalsze przygotowania do sezonu?
– Do 14 sierpnia jesteśmy na zgrupowaniu w Opolu. Potem tydzień przerwy i kolejny obóz w Turcji. Stamtąd wrócimy jakoś w połowie września. No i zaraz zima i starty.
– Szybko czas leci. A potem wróci karuzela nastrojów związana z kwalifikacjami olimpijskimi…
– Mam nadzieję, że tym razem będę to lepiej znosiła. I tak nie wiem, jakim cudem w domu ze mną wytrzymują.
– A propos kolejnych igrzysk, doszła nowa konkurencja – sztafeta mieszana. Myślę, że to dla Was dobra informacja. Szansa na medal olimpijski?
– Oczywiście, ale pamiętajmy, że reszta drużyn też będzie chciała zdobywać medale. Na pewno będzie ciekawie.
– Na koniec ankieta. Znasz zasady – ja stawiam tezę, a Ty odpowiadasz „tak” lub „nie”.
– Jasne, zaczynajmy.
– Jakikolwiek medal igrzysk olimpijski jest cenniejszy niż złoto mistrzostw świata.
– TAK
– Będę najlepszą łyżwiarką w Polsce.
– TAK
– Co tam Polska! Będę najlepsza na świecie.
– TAK
– Na igrzyskach w Pekinie Polsce łatwiej będzie zdobyć medal w sztafecie mieszanej, niż indywidualnie.
– NIE
– Bo to ja zdobędę ten medal indywidualnie.
– TAK
– Jeśli chodzi o poprzednie igrzyska, niczego nie żałuję.
– NIE
– Mogłam uzyskać lepszy wynik na każdym z dystansów.
– TAK
– Szczególny niedosyt mam odnośnie biegu na 500 metrów.
– TAK
– Najważniejszą wartością jest dla mnie rodzina i przekładam ją ponad sport.
– TAK
– Zakładam, że mogę kiedyś zrezygnować z jeżdżenia, gdy założę rodzinę.
– NIE
rozmawiał Dawid Brilowski