Sezon zimowy czas zacząć! Przez następne miesiące często będziemy słyszeć o sukcesach naszych łyżwiarzy. Warto przy tym docenić i tych, którzy podczas zawodów często bywają niewidoczni. I to pomimo, że bez ich udziału nie odbyłby się żaden bieg. Polscy sędziowie short tracku należą do światowej czołówki. Nie zabraknie ich w obsadach najbardziej prestiżowych imprez.
W sezonie 2024/25 zainaugurowany został World Tour. Cykl, który zastąpił Puchar Świata, podobnie jak poprzednik, obejmuje sześć weekendów. Podczas czterech z nich zobaczymy w akcji arbitrów z Polski. Naszych nie zabraknie też na mistrzostwach czterech kontynentów czy uniwersjadzie. To czwórka eksportowa: Monika Radkowska, Artur Kozłowski, Roman Pawłowski i Kacper Łosiak.
Bo choć short track jest sportem indywidualnym, sędziowie muszą stanowić zgrany team. Nad każdymi zawodami czuwa ich aż dziewiątka. Mózgiem operacji jest arbiter główny. Pomaga mu dwóch asystentów na lodzie oraz dwóch asystentów wideo. Do tego mamy także duet starterów i biuro zawodów.
Jak to wszystko działa? Oddajmy głos tym, którzy znają to od podszewki.
PRACA Z KAMERAMI
Monika Radkowska podczas zawodów krajowych często pełni rolę sędzi głównej. Na zawodach międzynarodowych specjalizuje się w roli sędziego wideo. – Czy chciałabym być główną? Jasne. Nie każdy lubi brać na siebie tę odpowiedzialność, ale ja wychodzę z założenia, że to wyzwanie. Po to się szkolimy i stale uczymy, żeby pewnego dnia stać się tym najważniejszym – mówi. – A może kiedyś to właśnie sędzia wideo będzie odpowiedzialny za ostateczną decyzję? Wydaje mi się, że wszystko idzie w tym kierunku, by może nie w tej bliższej, ale dalszej przyszłości, sędzia główny był nie na lodzie, a za monitorem – kontynuuje.
Rola sędziego wideo zresztą z roku na rok wzrasta. – Jeszcze niedawno był tylko jeden taki sędzia. Teraz jest dwóch. Dzięki temu możemy się zamieniać. Jeden jest na „gorącym krześle” i komunikuje się z głównym. A gdy jest sytuacja, którą trzeba sprawdzić, robi to od razu, jeszcze podczas biegu. Wtedy ten drugi koncentruje się na tym, co dzieje się na żywo na lodzie i zgłasza kolejne sytuacje do analizy – opisuje Monika Radkowska.
A jak funkcjonuje podział ról przy podejmowaniu decyzji? I czy sędzia główny może się wyłamać i mimo wszystko nie posłuchać porad asystentów, czy to z lodu, czy z wideo? – Nie przypominam sobie takiej sytuacji, żeby jakikolwiek sędzia upierał się przy swojej decyzji – mówi polska arbiter. – A wygląda to tak, że po każdym biegu wypowiada się najpierw pierwszy asystent z lodu, później drugi, po nich włącza się wideo, a na koniec sędzia główny podejmuje decyzję. Bierze na siebie odpowiedzialność za werdykt wydany w imieniu całego grona sędziów – opowiada. – Między sobą porozumiewamy się kodami. Na przykład, gdy mówię: „skater number 148 – S2”, oznacza to, że w mojej opinii zawodnik z numerem 148 zmienił tor jazdy z wewnątrz do zewnątrz na prostej – dodaje.
Nie ma tu problemu, gdy wszyscy się zgadzają. A co, jeśli jest inaczej? – Zdarza się, że sędziowie z lodu podają swój punkt widzenia, a my z wideo podajemy, że widzimy to inaczej. Zapraszamy wtedy sędziego głównego do ekranu i pokazujemy sytuację z różnych perspektyw. Zawsze ważny jest rzut z góry, bo to na nim widać dokładnie, który z zawodników był z przodu. Później kamera frontowa. Z niej dobrze widać, co się działo między zawodnikami, jaki był ich tor jazdy. Zazwyczaj to starcza. Wtedy pada z reguły „rzeczywiście, mieliście rację” i sędzia zatwierdza decyzję – opisuje Monika Radkowska.
Po oficjalnej decyzji, sędzia wideo wycina odpowiedni klip, na którym jasno i wyraźnie widać, za co zawodnik otrzymał karę. – Klip ten przesyłany jest bezpośrednio do naszego głównego reżysera. Dodawana jest grafika ze zdaniem, który zawodnik otrzymał przewinienie i klip ukazuje się na telebimie na lodowisku oraz w transmisji telewizyjnej – wyjaśnia polska sędzia.
Dzięki pracy sędziów wideo, czytelniejsza jest więc też sama transmisja. – Gdy słyszę z lodu komendę „mark”, oznacza to, że doszło do sytuacji, którą trzeba sprawdzić. Wtedy na ekranach telewizorów pojawia się żółty kwadracik. Od razu biorę się za sprawdzenie tej sytuacji. Gdy uznam, że nie wydarzyło się tam nic takiego, mówię o tym głównemu i pytam, czy mogę „wyczyścić” tę sytuację. Jeśli otrzymam zgodę, kwadracik zmieniam na kolor zielony – opisuje Monika Radkowska.
Dla kibiców sprawa jest więc jasna: jeśli na mecie biegu na ekranie nie ma żadnych oznaczeń lub kwadraciki zmieniły barwę na zielony, nie będzie żadnych decyzji. Każdy kwadracik w kolorze żółtym może natomiast oznaczać potencjalne wykluczenie.
SOKOLI WZROK I PISTOLET
Od momentu, gdy zawodnicy ustawią się na starcie aż do przekroczenia przez nich pierwszego wirażu, to nie sędzia główny jest jednak najważniejszą postacią. Ten fragment rywalizacji leży w jurysdykcji starterów. Działają niemal jak szeryfowie. Dzierżą w ręku pistolet i nie zawahają się go użyć. Na stwierdzenie, czy był falstart, mają dziesiąte części sekundy, a do oceny używają jedynie własnych zmysłów i instynktu. Ich odpowiedzialność jest gigantyczna. Pilnują porządku zawodów, a jednym fałszywym ruchem mogą przekreślić czyjeś marzenia o sukcesie sportowym.
– Naszym zadaniem jest przeprowadzenie procedury startowej w taki sposób, by była ona fair. To w zasadzie najważniejsza sprawa: żeby każdy zawodnik miał równe szanse – mówi Roman Pawłowski. To jeden z najlepszych specjalistów na świecie, uczestnik niedawnych igrzysk w Pekinie. Polska może zresztą pochwalić się nie jednym, a dwoma starterami na najwyższym poziomie.
Poza Romanem Pawłowskim od niedawna w stawce jest też Artur Kozłowski. – Dokładnie pamiętam dzień 14 lipca 2022, gdy Monika Radkowska przesłała listę starterów ISU, a tam na czternastej pozycji widniało moje nazwisko. Takich starterów w danym momencie było osiemnastu na świecie. W tym dwóch Polaków. Odbieram to jako wielką nobilitację – przyznaje. – Nie ukrywam, że dojście do tego miejsca zawdzięczam w dużej mierze kilku osobom. Panu Januszowi Bielawskiemu, prezesowi Juvenii Białystok, od którego zaczęło się właściwie moje „strzelanie”. Monice Radkowskiej, naszej szefowej polskich sędziów short tracku. Czy Romkowi Pawłowskiemu, który od zawsze był i jest dla mnie wzorem – mówi.
Podczas każdych zawodów starterów jest dwóch. Teoretycznie zamieniają się: jeden strzela w rywalizacji kobiet, a drugi mężczyzn. – Praktycznie wygląda to tak, że wspólnie wykonujemy procedurę startową. Ten, który ma pistolet, rządzi, ale asystent również ma prawo przerwać bieg gwizdkiem – tłumaczy Roman Pawłowski.
Najważniejszymi atrybutami startera są oczy, intuicja i koncentracja. – Nie mamy żadnego wspomagania technologicznego – opisuje Roman Pawłowski. – Niedawno próbowano wprowadzić komunikację poprzez mikrofony z wideoroomem, żeby w momentach niepewności móc zasięgnąć pomocy. Zrezygnowano z tego, ponieważ był problem z komunikowaniem się sędziów. Zbyt wiele osób jednocześnie na słuchawkach – dopełnia Artur Kozłowski.
Presja na starterach jest wielka. Tym bardziej, że od kilkunastu miesięcy w short tracku obowiązuje reguła „zero falstart”. Kiedyś w każdym z biegów była możliwość, by raz „wyskoczyć” za wcześnie. Teraz każdy błąd karany jest dyskwalifikacją. – Jako starterzy, jesteśmy świadomi naszej odpowiedzialności za decyzje, które podejmujemy – ocenia Artur Kozłowski. – W skrajnym przypadku nasza decyzja może wpłynąć na czyjąś karierę – dodaje Roman Pawłowski.
Ta odpowiedzialność wykracza zresztą poza ramy rywalizacji na lodzie. – Po zawodach dokonujemy oceny najtrudniejszych biegów, głownie poprzez oglądanie i analizę powtórek na video – opowiada Artur Kozłowski.
Decyzję o przerwaniu biegu starter podejmuje często instynktownie. – Nie mogę myśleć, czy był falstart, czy nie było i „odstrzelić” bieg, gdy zawodnicy są w połowie okrążenia. Na podjęcie decyzji mam ułamki sekund. Zdarza się, że najpierw strzelam, a dopiero później analizuję, który z zawodników wykonał ruch – mówi Roman Pawłowski. Może dojść i do takiej sytuacji, w której po strzale starterzy uznają, że albo przewinienia rzeczywiście nie było, albo było one spowodowane przez czynnik zewnętrzny, na przykład dźwięk z trybun. Wówczas mogą podjąć decyzję o niekaraniu nikogo, a łyżwiarze w komplecie wracają na linię startu.
Praca starterów nie ogranicza się jednak wyłącznie do ułamków sekundy po komendzie startowej. To oni panują nad rywalizacją aż do momentu, gdy wszyscy zawodnicy przekroczą pierwszy wiraż. Do tego czasu mają możliwość „odstrzelenia” biegu. – Od pewnego czasu jest tak, że gdy na starcie „strzeli” komuś płoza, przerywamy bieg nawet, jeśli to nie ma wpływu na sam start. Taki element, który leży na lodzie, mógłby zagrażać bezpieczeństwu – tłumaczy Roman Pawłowski. – Inną z sytuacji, w której możemy przerwać bieg, jest upadek zawodnika, w wyniku którego inny łyżwiarz traci dobrą pozycję po starcie. Wszystko po to, żeby stworzyć każdemu równe szanse. Bo gdy ktoś upada z własnej winy i nikogo nie spowolni, to biegu nie przerywamy – uzupełnia Artur Kozłowski.
STARTOWA ŁAMIGŁÓWKA
Kolejnym z elementów układanki, służącej sprawnemu przeprowadzaniu rywalizacji jest biuro zawodów. – To robota, której nikt nie widzi, a każdy potrzebuje. Siedzimy gdzieś z tyłu, za biurkiem, przy monitorach. Dla kibica jesteśmy niewidoczni – mówi Kacper Łosiak. Każdy ze śledzących zmagania widzi jednak efekty tej pracy.
To biuro zawodów przygotowuje m.in. program minutowy każdej imprezy. Wprowadza do systemu dane, w tym te dotyczące rozstawień. – Przy większych imprezach, mimo że wszystko teoretycznie rusza w piątek, nasza praca zazwyczaj zaczyna się już od poniedziałku. I non stop mamy coś do roboty. Sprawdzamy zgłoszenia, sprawdzamy, czy każdy ma przypisane czasy. Generalnie wszystko musi być zweryfikowane. Z przerwami na jedzenie i chwilowe rozprostowanie siedzimy nad tym od rana do wieczora – opisuje polski przedstawiciel tej strony short trackowego świata.
Podczas samych zawodów wygląda to podobnie. – Wszystko, co pojawia się na listach. To, kto z kim jedzie, kto awansował, kto dostał karę. A po rundach wszelkie wyniki. Wszystko musimy dokładnie sprawdzić – referuje Kacper Łosiak.
Większość z tej pracy jest mimo wszystko manualna. – Troszkę inaczej wygląda to na zawodach krajowych, inaczej na międzynarodowych, a jeszcze inaczej na World Tourze. Każda z imprez charakteryzuje się nieco innymi zasadami, różni się też skalą. Gdy już mamy wszystko wprowadzone do systemu jak należy, komputer wchodzi do gry. On jest pomocny, ale bardziej się nim wspomagamy niż wyręczamy. Podczas samych zawodów narzędziem pracy najczęściej jest ołówek, gumka i kartki z wydrukowanymi czy to listami, czy wynikami – wyjaśnia.
GDZIE ZOBACZYMY NASZYCH SĘDZIÓW?
Polscy arbitrzy pojawią się na większości najważniejszych imprez sezonu 2024/25. Monika Radkowska będzie odpowiedzialna za wideo podczas zawodów World Touru w Pekinie i Mediolanie oraz na drugim Pucharze Świata Juniorów w Bormio. Roman Pawłowski pojedzie na World Tour do Tilburga oraz na uniwersjadę. Artura Kozłowskiego zobaczymy podczas mistrzostw czterech kontynentów i na World Tourze w Montrealu. A Kacpra Łosiaka podczas World Touru w Tilburgu.
– Każde z takich zawodów międzynarodowych to wielkie wyzwanie, ale i wielka przyjemność. A pięknem tego zawodu jest też to, że kalendarz potrafi ułożyć się w ten sposób, że w jeden weekend strzelamy najlepszym na świecie, a w kolejny dzieciakom na krajowych zawodach. I w obu przypadkach musimy zachować taką samą koncentrację. Śmiejemy się czasem, że w przypadku dzieciaków nawet większą. Bo tam tym bardziej bolesne byłoby, gdybyśmy swoją decyzją kogoś skrzywdzili – zaznacza Artur Kozłowski.
– A jeśli chodzi o cele i marzenia, to wiadomo. Nie tylko zawodnicy marzą o igrzyskach olimpijskich. Sędziowie również – mówi. Jak dotychczas ze wspomnianej czwórki olimpijskim doświadczeniem pochwalić może się Roman Pawłowski. – Te igrzyska zawsze są gdzieś w głowie – dodaje Monika Radkowska. – Ja w tym sezonie jadę na próbę przedolimpijską. Chciałabym, żeby był to znak, że jestem bliżej tego Mediolanu – kontynuuje.
Rola sędziego jest o tyle niewdzięczna, że sprawdza się w niej reguła: czym lepiej wykonujesz pracę, tym mniej o tobie mówią. Dlatego podczas sezonu, gdy głośno będzie o polskich łyżwiarzach, pamiętajmy, że na arenach najbardziej prestiżowych zmagań znajdują się także nasi arbitrzy.