Dla igrzysk poświęcił wiele. Przyjmował kolejne zastrzyki, zrezygnował z prowadzenia sklepu. Tymczasem w Pjongczangu jego olimpijskie marzenia prysły po… sekundzie.
Klaudia miała akurat wolny dzień. Siedziała w mieszkaniu, telewizor był włączony od rana. Znała dobrze godzinę, o której wystartuje jej narzeczony. Niecierpliwiła się trochę. Gdy Artur Nogal runął na lód, na początku nie uwierzyła w to, co widzi. Po chwili strasznie się rozpłakała. Przychodziły SMS-y, dzwonił telefon. „Co tam się stało?!” – pytała jej mama. Klaudia każdemu mówiła to samo: „Chcę być teraz sama…”
Kilka godzin przed startem, po posiłku, Artur wyszedł na lód. Jeździł wolno, wykonał tylko dwa krótkie przyspieszenia. Pół godziny przed startem był spokojny i pewny siebie. Ćwiczył obok toru, gdy podszedł do niego trener kadry Tuomas Nieminen. – Powiedział: „Jeszcze nigdy nie widziałem cię jeżdżącego tak dobrze”. Ale to brzmi z perspektywy czasu… – Nogal uśmiecha się pierwszy raz podczas naszej rozmowy. Ale to trochę śmiech przez łzy.
Artur Nogal podczas rozmowy z autorem tego reportażu, dziennikarzem Przeglądu Sportowego Jakubem Radomskim.
Bartosz Pisarek na chwilę wyłączył mikrofon. Nie chciał, by telewidzowie usłyszeli jego słowa. Gdy jechał do redakcji Eurosportu, by skomentować sprint mężczyzn na 500 metrów podczas igrzysk w Pjongczangu, był przekonany, że obejrzy dobry występ Nogala. W końcu prowadzi go w Legii Warszawa i świetnie wiedział, na co go stać. Miał w głowie, że w tym sezonie Nogal jeździł coraz szybciej, a w styczniowych zawodach Pucharu Świata w Erfurcie przegrał tylko o 0,15 sekundy ze znakomitym Havardem Lorentzenem. W Korei Norweg zdobył złoty medal, a Nogal, który chwilę po starcie uderzył łyżwą o lód i upadł, stał się obiektem drwin w niektórych polskich i zagranicznych mediach.
Po powrocie do domu Pisarek włączył internet. Rozumiał krytykę, choć trochę go zabolało, gdy norweski dziennik „Dagbladet” nazwał Artura nieudacznikiem. – Później zajrzałem do mediów społecznościowych i tam miarka się przebrała. Ludzie, którzy pozakładali sobie fikcyjne konta, ubliżali Arturowi. Pamiętam jeden z postów. Jakiś człowiek napisał: „Po co my go za nasze pieniądze wysłaliśmy do Korei, jak on nie umie na łyżwach jeździć? Mój syn jeździ od niego lepiej, a tydzień temu założył. Przynajmniej się nie przewraca”. Nigdy tego wcześniej nie robiłem, ale tym razem zacząłem odpisywać na tego typu komentarze. Prawda jest taka, że wszystkie poświęcenia Artura w jednym momencie poszły na marne. Poświęcenia, o których ludzie nie mają pojęcia – mówi Pisarek.
Nie wytrzymał też brat. „Artur jest najbardziej rzetelnym człowiekiem, jakiego znam. Pracuje i pracował na ten występ całe życie. Jesteście wszyscy takie kozaki, bo śmiejecie się z człowieka, który całe życie ciężko na to pracował? Niech się Państwo kompromitują dalej” – to fragment wpisu na Facebooku Mateusza Nogala.
Fala uderzeniowa
Ambicja. To słowo–klucz w tej opowieści. W maju ubiegłego roku grupa Artura pojechała na obóz rowerowy. On musiał zostać w Warszawie.
– Ubzdurałem sobie, że muszę ćwiczyć tyle, co oni, żeby na kolejnym zgrupowaniu nie odstawać od reszty. Jeździłem więc na rowerze, spędzałem godziny w siłowni – opisuje łyżwiarz. Wtedy pojawił się ból w biodrze. Najpierw lekki, znikający po rozgrzewce. W lipcu Artur pojechał na obóz i tam zauważył, że boli go mocniej w pozycji łyżwiarskiej. Gdy na siłowni nic nie mógł już robić, przeprowadzono badania. Okazało się, że to zapalenie kaletki maziowej. Dostał blokadę i przez jakiś czas było lepiej. Wrócił do zajęć na dużych obciążeniach, ale po miesiącu uraz się odnawiał.
– W październiku, gdy wyszedłem na tor, noga sama zaczęła się uginać. Zdecydowaliśmy, że dostanę czynnik wzrostu, falę uderzeniową. Nie mieliśmy wyjścia. Najgorzej było w nocy. Biodro pulsowało, bolało. Próbowałem zasnąć, ale nie było to łatwe. Mogłem spać tylko na prawej stronie ciała, a noga musiała być ułożona tak, żeby nie było napięcia na kaletkę – opowiada Artur. W listopadzie podczas zawodów w Calgary wreszcie czuł się dobrze. Ale nie trwało to długo. Był ambitny, miał świadomość czasu, który stracił i podczas treningu z piłkami lekarskimi wykonał szybki doskok, po którym poczuł straszny ból. Tym razem dał o sobie znać mięsień pośladkowy. Czekały na niego kolejne zastrzyki.
– Artur, może odpuścisz? – pytali go koledzy.
– Nie ma mowy. Wyleczę się po sezonie. Musimy wytrzymać. Igrzyska są najważniejsze – odpowiadał Nogal.
Na Stegnach bez zmian
Jesteśmy na Stegnach, gdzie na piętrze znajduje się gabinet Pisarka, który jest też prezesem Polskiego Związku Sportów Wrotkarskich. Na ścianie wisi kilkanaście dyplomów za osiągnięcia zawodników i ukończone zagraniczne kursy. W tle słychać radio, w którym akurat lecą przeboje z lat 80. Ten repertuar idealnie oddaje kompleks, w którym się znajdujemy. Pisarek niedawno spotkał znajomego, który nie zajmuje się łyżwiarstwem szybkim. – Masz gabinet na Stegnach? Byłem na otwarciu toru w 1980 roku, przyjechałem też niedawno. Stwierdziłem, że nic się nie zmieniło – usłyszał.
Władze już wiele razy zapowiadały, że tor będzie zadaszony, ale kończyło się na obietnicach. W końcu pierwszy w Polsce kryty tor powstał w Tomaszowie Mazowieckim. Pisarek nie ma pieniędzy, by codziennie ze swoimi zawodnikami jeździć 120 kilometrów w jedną stronę. Zostają im Stegny, na których często warunki atmosferyczne paraliżują trening. A do tego dochodzi jeszcze smog. Bywa, że brud z powietrza osiada na lodzie i ten staje się wolniejszy. – Dwa razy w tym sezonie ćwiczyłem na Stegnach. Podczas jednego treningu po 10 minutach miałem problem z łyżwami – mówi Nogal. Ze smutkiem, ale też widoczną na twarzy nostalgią oprowadza nas po obiekcie, na którym ćwiczył latami mimo kolejnych przeciwieństw. Kiedyś ten tor był obiektem marzeń.
Sklep i tor
Artur pochodzi z Cieciszewa, położonego ok. 30 kilometrów od Warszawy. Dyrektor szkoły podstawowej Tomasz Kucza postanowił otworzyć sekcję łyżwiarsko-rolkarską. Artur zapisał się, bo w szkole innej nie było. Brał też udział w rozgrywkach międzyszkolnych w piłkę nożną. Po jednym ze spotkań obecny na trybunach trener zapytał go, czy nie myślał, by spróbować swoich sił w futbolu. Artur nie był zainteresowany. Dziś nie żałuje, że postawił na dyscyplinę, w której można być w najlepszej dziesiątce świata, a jednocześnie zarabiać kilka razy mniej niż przeciętny piłkarz ekstraklasy. – Mam do tego dystans. Czasem z kolegami z kadry na zgrupowaniach śmiejemy się, że można było kopać piłkę i się nie martwić. Wyjść sobie dwa razy w tygodniu na mecz i sprawa załatwiona – mówi panczenista Legii.
W 2010 roku Artur wygrał mistrzostwa świata juniorów w Moskwie i pisano o nim, że jest jednym z najzdolniejszych panczenistów w ostatnich latach. Kolejne miesiące to jednak zawirowania w jego życiu. Rozpoczął studia na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, o której mówi, że to uczelnia, która w ogóle nie pomaga sportowcom. – Jej symbolem jest pewna pani profesor. Patrzyła na mnie z lekceważącym uśmiechem i często powtarzała zdanie: „Pan się ślizga, ale u mnie nie prześlizgnie” – wspomina.
Nie miał szans na specjalistyczne treningi sprinterskie i w 2012 roku dołączył do Zbigniewa Bródki, Jana Szymańskiego i innych panczenistów, którzy pod wodzą trenera Wiesława Kmiecika przygotowywali się do pokonywania dłuższych dystansów. Dziś szczerze przyznaje, że nie zrobił wtedy żadnego postępu.
Obok wejścia na tor znajduje się mały sklep ze sprzętem rolkarskim i wrotkarskim. Do ubiegłego roku jego właścicielami byli Nogal i Pisarek. Mieli odłożonych trochę pieniędzy, doszli do wniosku, że w Warszawie brakuje podobnego miejsca, a dzięki znajomościom mogli sprowadzić nowoczesny sprzęt z Holandii. – Budzik dzwonił wcześnie rano. Przed 9.00 byłem na Stegnach, spędzałem chwilę w sklepie, później szedłem poćwiczyć na rowerku. Wracałem do sklepu, by wszystkiego doglądać. O 15.00 przychodził pracownik, a ja biegłem na rozgrzewkę i wychodziłem na lód. Po treningu znów wracałem do sklepu, który zamykaliśmy o 20.00 – opowiada Artur. Tak wyglądał jego dzień, gdy przebywał w Polsce, ale przecież większość dni spędzał na zagranicznych zawodach i zgrupowaniach. – Tam wszyscy wypoczywali, a ja włączałem komputer. Robiłem zamówienia na kolejny tydzień albo sprawdzałem, co się sprzedało, a co trzeba domówić. W końcu stwierdziłem, że nie dam rady tak żyć. Wiele razy chciałem się spotkać z Klaudią, ale zwyczajnie nie miałem kiedy. Sprzedaliśmy sklep naszym znajomym.
Klaudia: Skupił się tylko na igrzyskach.
Artur: Postawiłem wszystko na jedną kartę.
Dlaczego? Często słyszy dziś to pytanie. Dlaczego? I nie umie na nie odpowiedzieć. Sprawia w tym momencie wrażenie osoby, która odpływa myślami daleko. Do dziś nie obejrzał ani jednej powtórki swojego startu.
– To się nie zdarza. Nigdy nie miałem podobnej przygody. Na żadnym treningu ani zawodach nie upadłem od razu po starcie, a tych były tysiące. Jeżeli już, wywracałem się później, na łuku. Mało tego, ja zawsze imponowałem wszystkim tym, jak szybki jestem na pierwszych metrach. Byłem przygotowany najlepiej w karierze. O medalu nie będę mówił tak, jak wszyscy gadali, ale spokojnie stać mnie było na miejsce w pierwszej dziesiątce. W Korei startowałem na bardzo długich płozach. Trener chwalił moją technikę, miałem bardzo niską pozycję. Może to, w połączeniu z tym, że za bardzo chciałem? – zastanawia się. Znów ta ambicja. Pierwsza myśl, gdy znalazł się na lodzie, była spokojna: „To koniec. Nic już nie zrobię”. Ale w telewizji było widać, że jeszcze chwilę wcześniej zdążył wykrzyczeć przekleństwo.
Artur nie ma pracy, nie wiadomo też czy będzie miał jakiekolwiek stypendium. Przez wiele osób kojarzony jest z tym, co stało się w Korei. Mówi, że co roku zadaje sobie to samo pytanie: „Co dalej?”, i teraz mimo tych wszystkich niesprzyjających okoliczności wciąż chce się ścigać. – Pomagają mi ludzie z Legii Warszawa i agencji Warsaw Sports Group. W związku też zadeklarowano wsparcie. Poza tym na wielu rzeczach oszczędzam i po sprzedaży sklepu mam jeszcze trochę pieniędzy – tłumaczy.
– Jestem o niego spokojna. Artura tego typu zdarzenia wzmacniają i już teraz widzę po nim, że chce za wszelką cenę udowodnić ludziom, ile potrafi – dodaje Klaudia. Są razem od kilku lat, w maju planują ślub, a w takich sytuacjach nie ma nic lepszego niż poukładane życie prywatne.
Wiadomości podnoszące na duchu
Podczas wywiadu dla telewizji publicznej, udzielonego chwilę po feralnym starcie, Nogal był załamany. „Teraz będę miał przerąbane” – powiedział.
– Miał pan? – pytamy.
– Trochę miałem. Przez pierwsze dwa dni udało mi się odseparować od tego wszystkiego. Włączyłem tylko Facebooka, tam nie było takiej fali hejtu. Dostałem kilka nieprzyjemnych wiadomości. Jednak dominowały te podnoszące na duchu. Zresztą, co ja mam zrobić? Karać się? Biczować? To był przypadek. Popełniłem błąd, przewróciłem się, ale na to wszystko naprawdę nie ma prostego wytłumaczenia. Gdybym wiedział, że opuszczałem treningi, byłem leniem, mógłbym się o to wszystko obwiniać. Opowiedziałbym panu o tym. Ale ja takim człowiekiem nie jestem – odpowiada.
***
Artur Nogal. Biogram
Data ur.: 26 sierpnia 1990 roku
Sukcesy:
Mistrz świata juniorów w sprincie (2010).
Brązowy medalista ME w sprincie drużynowym (2018).
Dwukrotny olimpijczyk – Soczi 2014 i Pjongczang 2018