Na początku czerwca ISU ogłosiło listy sędziów międzynarodowych oraz sędziów ISU na nadchodzący sezon w łyżwiarstwie szybkim i short tracku. Z satysfakcją odnotowaliśmy, że wszyscy nasi aktywni sędziowie z toru długiego utrzymali swoje statusy a grono sędziów międzynarodowych uzupełniła także Sylwia Okólska z Tomaszowa Mazowieckiego.
Jeszcze większych powodów do zadowolenia przysporzyła nam ekipa sędziowska short tracku. Rafał Grycner, Michał Kłosiński i Mateusz Szczudlik zostali dopisani do listy sędziów międzynarodowych a Monika Sokołowska, Maciej Makowski (sędziowie) Artur Kozłowski (starter) i Kacper Łosiak (steward zawodów) zostali wyróżnieni markerem W, umożliwiającym im pełnienie oficjalnych funkcji na Pucharach Świata. Tradycyjnie Starterem ISU pozostał także Roman Pawłowski.
Ogromny sukces odniosła Monika Radkowska, której Komitet Techniczny nadał najwyższy status sędziowski, wpisując Ją na listę sędziów ISU. Wszystkim nominowanym serdecznie gratulujemy a przy okazji publikujemy krótką rozmowę z Moniką o kulisach pracy sędziego i drodze na szczyt.
DB: Znalazła się Pani na liście sędziów międzynarodowych ISU. Co to dla Pani oznacza?
MR: Przyznam szczerze, że byłam tym bardzo zaskoczona. Za nami sezon covidowy, w którym odwołano wszystkie Puchary Świata i zorganizowano de facto tylko mistrzostwa świata i Europy. Bałam się, że po takim roku w ogóle nie będzie nowych nominacji. Wydaje mi się, że ta, którą otrzymałam, to niejako nagroda w ogóle dla Polski. Bo pokazaliśmy, że w tak trudnym czasie da się przeprowadzić zawody na poziomie – że można robić to, gdy nigdzie indziej nic się nie dzieje. W ISU zobaczyli pewnie, że byłam bardzo aktywna. Znają mnie zresztą, bo nadawali mi już poprzedni marker. Wiedzą jaki jest mój poziom wiedzy.
Awans pozwoli mi na sędziowanie zawodów rangi Pucharu Świata. Będę mogła uczestniczyć w najważniejszych imprezach. Nie mówię, że znajdę się na nich na pewno, bo to zależy od kolejnych nominacji, ale jest taka możliwość. To dla mnie wielki przywilej, że będę mogła stać na lodzie i podawać decyzję – nie tylko obserwować, ale mieć wpływ na to, co się dzieje.
Dla mnie dodatkowo niesamowite jest to, że będę miała większy kontakt z zawodnikami. On dotychczas i tak był, bo stałam np. w heatboxie, ale teraz stanie się bardziej bezpośredni. Z jednej strony to wielkie „wow” i troszkę stresu, a z drugiej – wielkie wyzwanie i możliwość współpracy z bardzo doświadczonymi sędziami. Z pewnością będę mogła się wiele nauczyć, a przy okazji przemycić swój punkt widzenia.
Mam nadzieję, że dzięki temu, ze znalazłam się na tej liście, będę mogła pokazać też, że mamy w Polsce innych wspaniałych sędziów – Monikę czy Maćka. Że mamy sprawnie działającą federację, która pomaga nam się rozwijać.
DB: Proszę powiedzieć jak przebiega kariera sędziego? Ile miejsc trzeba było odwiedzić, ile kursów przejść, żeby znaleźć się w tym miejscu, w którym teraz Pani jest?
MR: Zaczynałam jeszcze jako zawodniczka. Na początku w roli track stewarda, czyli osoby odpowiedzialnej za przygotowanie i ustawianie klocków podczas zawodów. Z biegiem czasu zaczęłam uśmiechać się do sędziów z pytaniem, czy mogę wziąć udział jako ucząca się. Byłam więc czwartą osobą stającą na lodzie. Mogłam już wówczas podawać opinię typu: „widziałam takie i takie zdarzenie, numer kasku ten i ten”.
Piotr Chmielecki, który jest już na emeryturze, oraz ówczesna przewodnicząca kolegium sędziów Marta Bakier-Derda pomogli mi się rozwinąć. Dali zielone światło, żebym została asystentem. Jeździłam więc na wszystkie zawody, na które tylko mogłam. Byłam m.in. na Danubia Cup w Sanoku, gdzie dzięki Romkowi (chodzi o Romana Pawłowskiego – działacza z Sanoka i Startera ISU, przyp. red.) zaproszeni zostali również sędziowie międzynarodowi. Tam mogli mnie po raz pierwszy zobaczyć, a ja dzięki tej współpracy poznałam nieco inne spojrzenie. Po każdych takich zawodach spisuje się protokoły do ISU. Zapisano więc pewnie jakieś zdanie o naszej pomocy.
Poza Danubią byłam też m.in. na EVO Cup w Białymstoku, gdzie miałam okazję poznać sędziów z Rosji czy Białorusi. Cały team z Polski został powołany na Danubię w Ventspils na Łotwie. Tam po raz pierwszy w karierze zostałam sędzią główną na międzynarodowym poziomie.
Co roku piszemy do PZŁS-u sprawozdanie o działalności sędziów, czyli relację z naszej aktywności – gdzie byliśmy i jakie funkcje pełniliśmy. Później jest to wysyłane do ISU i analizowane. Na tej podstawie nadawane są później odpowiednie markery. To trwało z 4-5 lat nim dostałam pierwszy. Wcześniej otrzymała go Monika Sokołowska.
Już na tamtym etapie czułam się doceniana w Europie. W 2018 roku, tuż przed otrzymaniem markeru, zostałam zaproszona do Rostoku w roli asystenta na finał zawodów Europa Cup – na imprezę, w której wyłania się mistrza Europy juniorów. Dzięki pobytowi tam zyskałam kontakty m.in. z Holendrami.
W dwóch kolejnych sezonach często sędziowaliśmy na Litwie oraz Łotwie – nawet przy okazji tamtejszych mistrzostw kraju. W 2020 roku mieliśmy Mistrzostwa Europy w Gdańsku, podczas których byłam w heatboxie. Dostałam jednak pozwolenie, że na wypadek, gdyby któremuś sędziemu coś się stało – chodziło o zakażenie lub kwarantannę – będę mogła wejść na lód jako asystent.
Na całe szczęście do żadnych zachorowań nie doszło; natomiast przy okazji sztafet zawsze potrzeba więcej sędziów. Poproszono mnie i Maćka, żebyśmy podawali opinię o sztafecie, którą mamy obserwować. Traf chciał, że trafił mi się bieg, w którym doszło do dyskusyjnej sytuacji, a moja ocena po analizie wideo okazała się prawidłowa. Sędzią głównym był Alessandro z Włoch. Później odezwał się i powiedział, że wpisze mnie do protokołu.
Poza tą sytuacją Mistrzostwa Europy dały jeszcze jeden ogromny pozytyw. Podczas nich mogłam uczestniczyć w zebraniach Komitetu Technicznego z sędziami. To pozwoliło mi ich poznać.
Myślę, że te wydarzenia z Gdańska wpłynęły na to, że dostałam nominację. W ISU zobaczyli, że coś tam wiem. Poza tym widzieli, że mieliśmy w Polsce siedem OZR-ów i dwa Mistrzostwa Polski, dowiedzieli się, że jestem taką nieoficjalną, wewnętrznie wybraną przewodniczącą kolegium sędziów.
DB: Praca sędziego to ciągła nauka. Przepisy na przestrzeni ostatnich lat bardzo się zmieniały?
MR: Może nie tyle same przepisy, co rzeczy techniczne. Gdy byłam jeszcze zawodniczką, mieliśmy tylko jedną karę, która nazywała się impeding. Wszystko się pod to podciągało. Obecnie wprowadzone są kody, a znaczenie ma nawet, czy zdarzenie miało miejsce na łuku czy na prostej. Musimy więc podać opisówkę, np. „kara dla zawodnika z numerem 98 – zmiana toru jazdy z zewnątrz do wewnątrz powodując kontakt na prostej”. Dzięki temu zawodnik wie, za co został ukarany.
Sporo zmieniło się także w kwestii bezpieczeństwa na torze. Widać to zresztą gołym okiem. A jeśli chodzi stricte o przepisy: staramy się je doprecyzowywać w ten sposób, by dla wszystkich były jasne. Short track polega na wyprzedzaniu i to bardzo ważne, by wszyscy wiedzieli dokładnie co mogą zrobić, by wykonać je poprawnie.
Rozmawiał: Dawid Brilowski
Foto: Kacper Łosiak