Sebastian Kłosiński spełnił swoje dziecięce marzenie. Wystartował na igrzyskach olimpijskich. W Pjongczangu nie osiągnął jednak wyniku na miarę oczekiwań. Zajął 17. miejsce w wyścigu na 1000 metrów. Kilka dni później spisał się bardzo dobrze w mistrzostwach świata w wieloboju sprinterskim. Wyniki osiągnięte w Changchun dały mu kopa do jeszcze cięższej pracy. Akurat wraz z kadrą naszych panczenistów przebywa na zgrupowaniu w Inzell, gdzie rozpoczął drogę do kolejnych igrzysk, na których chce spełnić sportowe marzenia. A nad wszystkim unosi się duch… „Supermana”.
Ubiegły sezon był szczególny dla Ciebie, bo spełniło się Twoje dziecięce marzenie, czyli wyjazd na igrzyska. Tam nie zanotowałeś udanego startu, ale mimo tego to była dobra zima w Twoim wykonaniu.
– To był najlepszy sezon w mojej karierze. W końcu zająłem miejsce w czołowej „10” Pucharu Świata. W mistrzostwach świata w wieloboju sprinterskim zająłem 13. miejsce, ale w wyścigach na 1000 metrów plasowałem się na bardzo wysokiej czwartej i dziewiątej pozycji. A to wszystko działo się kilka dni po igrzyskach olimpijskich. W Pjongczangu na pewno stać mnie było na miejsce w czołowej „10”. Wygląda jednak na to, że spóźniłem się z formą. Wiem też, że igrzyska rządzą się swoimi prawami i że na kolejnych będzie lepiej. W sporcie czasami ciężko jest wycyrklować z formą. Tu nawet dwa-trzy dni robią różnicę. Tak było w Korei Południowej u mnie i Piotrka Michalskiego. Trudność polega na tym, że przez cztery lata trzeba przygotować się tak, by trafić z formą w ten jeden dzień dzień, a nawet w tę konkretną minutę, w ciągu której rozgrywa się bieg. Nie jest to łatwe, ale będziemy nad tym pracować razem z trenerem, którego nasz występ też na pewno wiele nauczył.
Igrzyska okazały się srogą lekcją, ale to, co wydarzyło się w mistrzostwach świata w wieloboju sprinterskim w Changchun dało Ci kopa do jeszcze cięższej pracy?
– Zdecydowanie tak. Teraz jestem już pewien tego, że mogę rywalizować – jak równy z równym – z najlepszymi zawodnikami na świecie.
Po igrzyskach dokonała się u Ciebie wielka zmiana. Wszedłeś na nową drogą życia.
– To była jedna z radośniejszych chwil w ostatnich miesiącach. W końcu, po naprawdę trudnych czterech latach, mogłem pomyśleć o swoim życiu prywatnym. Ciężko było myśleć o ślubie w okresie przygotowań do igrzysk. To czas, w którym wszystko inne idzie niestety na bok, bo sportowiec ma cel, do którego dąży. Dlatego postanowiliśmy, że ślub odbędzie się po igrzyskach. Zresztą razem z żoną staramy się układać wszystko pod moją karierę, za co jestem bardzo wdzięczny małżonce. Z jej strony mam naprawdę wielkie wsparcie.
Od kilku tygodni przygotowujesz się już zatem do kolejnego sezonu. Wygląda na to, że dokonasz wielu zmian.
– Przygotowania do sezonu rozpoczęliśmy od zgrupowania kolarskiego w Hiszpanii. Później przyszedł czas na bardziej różnorodny trening w Spale. Teraz w końcu jesteśmy na lodzie, na zgrupowaniu w Inzell. Mam nadzieję, że niebawem będziemy też trenować w hali w Tomaszowie Mazowieckim. Bardzo chcielibyśmy przygotowywać się do sezonu w tym pięknym obiekcie tak, jak to mogą teraz robić przedstawiciele short-tracku. Na razie jednak kolejne zgrupowanie na lodzie mamy zaplanowane w sierpniu w Mińsku. A co do zmian u mnie? To akurat jest najlepszy czas na wprowadzanie nowych elementów. Nigdzie nam się nie spieszy, bo mamy cztery lata do kolejnych igrzysk. Dlatego trzeba ten czas wykorzystać jak najlepiej.
Możesz zdradzić nad czym zatem pracujesz?
– Nad detalami, które pomogą mi szybciej pokonać dystans. Uważam, że fizycznie jestem gotowy na to, żeby wygrywać. Trzeba jednak dopracować jeszcze technikę. Dlatego bardzo dużo pracuję nad tym, by obniżyć pozycję. Ta wygląda u mnie całkiem nieźle przez 600 metrów, a na kolejnych 400 zaczynam się unosić. To od razu powoduje straty prędkości i co za tym idzie przekłada się na gorszy wynik. Do tego wszystkiego mam nowe buty i płozy. Wygląda na to, że ten sprzęt, jakim teraz dysponuję, a który pochodzi z Holandii, jeszcze mi pomoże.
Na łyżwach zauważyłem znaczek „Supermana”.
– To bohater mojego dzieciństwa i odkąd obejrzałem pierwszy odcinek „Supermana”, ten zawitał do mojego życia. Zainspirowała mnie ta postać. Czuję, że ten znaczek mocno mnie niesie. Zresztą mam bardzo dużo ubrań, butów, czy innych rzeczy ze znaczkiem „Supermana”. A ten na łyżwach nawiązuje też do mojego imienia.
To oznacza, że polski „Superman” rozpoczął drogę do zimowych igrzysk olimpijskich, które w 2022 roku odbędą się w Pekinie. Zresztą imponujesz też sylwetką.
– Kładę duży nacisk na to, by sylwetka była jak najlepsza. Oczywiście nie robię tego, żeby dobrze wyglądać, ale po to by mieć większą moc i siłę. To wszystko ma zaprocentować potem na lodzie. Zresztą wyrzeźbione mięśnie to też efekt dobrego odżywiania się.
Skoro dziecięce marzenie spełniło się, to teraz czas ruszyć po sportowe marzenie. A tym zawsze jest medal olimpijski.
– Jestem na to gotowy. Zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Teraz trzeba tylko iść w dobrym kierunku. Pozostaje praca nad detalami, które mogą zrobić różnicę.