– Teraz było trudniej niż w poprzednim czteroleciu. I to bez dwóch zdań. Ostatnie cztery lata były mniej spokojne niż ten sam okres przed igrzyskami w Soczi. Wszystko za sprawą tego, że teraz są wobec mnie znacznie większe oczekiwania. Będę chciał powalczyć na igrzyskach w Pjongczangu. Jak zwykle na sto procent swoich możliwości. Mam nadzieję, że wszystko potoczy się po mojej myśli – powiedział Zbigniew Bródka, pierwszy w historii polski mistrz olimpijski w łyżwiarstwie szybkim, w rozmowie z Onet Sport.
o już ostatnie szlify przed rozpoczynającym się sezonem. W lutym będzie pan bronił olimpijskiego złota z Soczi na 1500 metrów.
To pięknie brzmi. Oczywiście będę chciał powalczyć na igrzyskach w Pjongczangu. Jak zwykle na sto procent swoich możliwości. Mam nadzieję, że wszystko potoczy się po mojej myśli.
Sezon po olimpijskim złocie był dla pana trudny. Było wiele obowiązków związanych z tytułem mistrza olimpijskiego. W kolejnym próbował pan zrewolucjonizować trochę swój trening, by być jeszcze lepszym. To nie wypaliło. Sporo czasu zajęło panu to, by wrócić na właściwe tory, ale w ubiegłym sezonie Zbigniew Bródka znowu zawitał do światowej czołówki. Czuje pan, że udało się wskoczyć znowu na ten najwyższy poziom?
Robię wszystko, żeby tak było. Chciałbym znowu na dłużej zagościć w światowej czołówce. Nie jest to jednak takie proste, bo przecież konkurencja nie śpi. Na dodatek lata lecą. Mam już 33 lata. Jestem jednak dobrej myśli. Nad młodszymi zawodnikami mam przewagę w postaci wielkiego doświadczenia. Wierzę w to, że do igrzysk wszystko dobrze się ułoży i tam będę mógł rywalizować na najwyższym światowym poziomie.
Czuje pan ten upływający wiek?
(śmiech) Na pewno z roku na rok dają o sobie znać obciążenia. Skłamałbym, gdybym powiedział, że tego nie odczuwam. Nawet młody zawodnik odczuwa te obciążenia. Nasza praca polega na działaniu na bardzo cienkiej granicy pomiędzy dobrym zdrowiem a kontuzją. Po prostu obciążamy się jak najbardziej do granic swoich możliwości.
Były trener kadry Wiesław Kmiecik zasugerował kiedyś, że powodem pana kłopotów było to, że pogubił się pan technicznie. Udało się te wszystkie drobne elementy poukładać w jedną całość?
Część problemów udało nam się rozwiązać. Wiem już zatem, co mi dolega. Żeby jednak to wszystko poskładać w jedną całość potrzeba czasu. Łyżwiarstwo szybkie to bardzo techniczny sport. Tutaj nie wystarczy być świetnie przygotowanym fizycznie. Trzeba po prostu dobrze jeździć na łyżwach. Ja to potrafię, ale czasem to wychodzi lepiej, a czasem gorzej. Najważniejsze, by trafić z najlepszą dyspozycją na mistrzowską imprezę. Miałem to szczęście, że udało mi się to w 2014 roku Soczi. To była jednak długa i ciężka praca. Tak naprawdę ten wysoki poziom osiągnąłem już rok wcześniej, kiedy zdobywałem Puchar Świata. Teraz robię wszystko razem z trenerem, żeby w Pjongczangu znowu wyszło idealnie.
Rozmawiamy sobie o już o igrzyskach, a przecież w łyżwiarstwie szybkim trzeba najpierw pomyśleć o tym, by się na tę imprezę zakwalifikować. O start indywidualny w pana przypadku można być chyba spokojnym, ale szalenie trudne zadanie będzie stało przed drużyną, która przecież w Soczi sięgnęła po brązowy medal.
Co cztery lata jest taka sama sytuacja. Myślimy o medalu igrzysk olimpijskich, ale najpierw trzeba się zakwalifikować na tę imprezę. Zwykle nie mamy problemu z tym, żeby być w najlepszej ósemce na świecie, ale w roku olimpijskim jest o to o wiele trudniej. Poziom zawodników w sezonie olimpijskim zawsze jest bardzo wysoki. Do tego dochodzi fakt, że coraz więcej krajów bardzo dobrze radzi sobie w wyścigu drużynowym. Przecież w tym roku o tytuł wicemistrza świata sięgnęła Nowa Zelandia, która bazuje na… wrotkarzach. To najlepiej świadczy o tym, jaka jest rywalizacja w tej konkurencji. Coraz więcej krajów szuka szansy na medal właśnie w wyścigu drużynowym. Jesteśmy tego świadomi, ale też zdajemy sobie sprawę z tego jak wartościową jesteśmy drużyną i jakie mamy doświadczenie. Każdy z nas ma albo miał jakieś przygody zdrowotne. Każdego z nas dotknęły wahania formy. Tymczasem w rywalizacji drużynowej bardzo ważne jest to, by wszyscy zawodnicy trafili z formą. To jest bardzo trudne zadanie.
W Soczi zastosował pan pokerową zagrywką. Przed najważniejszym startem w karierze zdecydował się pan na zmianę płóz. Wrócił wówczas do starych i sprawdzonych. Na kilka miesięcy przed igrzyskami w Pjongczangu stawia pan na nowy model.
Nowe płozy pojawiły się już u mnie pod koniec ubiegłego sezonu. Nie miałem jednak wówczas czasu na ich testowanie. Robię to teraz. Na tych nowych płozach jeździ coraz więcej osób ze światowej czołówki, a to znaczy, że są dobre. Muszę jeszcze je porządnie sprawdzić. Na razie trudno mi ocenić to, czy będzie wyraźna różnica. Starty pokażą, na ile są one dobre. Na treningach wygląda to nieźle, jeżeli chodzi o jazdę na tych płozach. Poza płozami, mam też nowe buty, ale są one wykonane na starym odlewie. Nie powinny zatem się wiele różnić. Nie będą jednak tak zużyte.
Cztery lata przygotowań do kolejnych igrzysk olimpijskich były łatwiejsze, czy trudniejsze od tych przed Soczi?
Teraz było trudniej niż w poprzednim czteroleciu. I to bez dwóch zdań. Ostatnie cztery lata były mniej spokojne niż ten sam okres przed igrzyskami w Soczi. Wszystko za sprawą tego, że teraz są wobec mnie znacznie większe oczekiwania. Poza tym, kiedy jest się mistrzem olimpijskim, to ma się znacznie więcej obowiązków. To w połączeniu jeszcze z pracą zawodową było dla mnie piekielne trudne. Mając teraz to doświadczenie wiem, że kolejne cztery lata układałbym całkiem inaczej.
Igrzyska w Pjongczangu będą pana ostatnimi?
Kiedyś mówiłem, że igrzyska w Soczi będą moimi ostatnimi. Bardzo poważnie myślałem o tym, ale to było jeszcze zanim wywalczyłem na nich dwa medale. Sukces pomógł mi zmienić decyzję, którą podjąłem zresztą razem z żoną. Teraz nie chcę mówić, że igrzyska w Pjongczangu będą moimi ostatnimi, bo po prostu nie wiem, czy tak będzie. Dużo zależeć będzie od tego, co zrobię w Korei Południowej, a także od stanu mojego zdrowia. Trzeba będzie ocenić, czy będę w stanie ciężko pracować przez kolejne cztery lata. Jeżeli zdecyduję z żoną, że podejmę to wyzwanie, to pewnie tak będzie.
Teraz będzie jednak łatwiej ułożyć plany, bo blisko domu będzie kryty tor łyżwiarski.
To jest plus, który na pewno daje szansę na to, by jeszcze kontynuować karierę. To będzie jednak trudna decyzja i na pewno nie podejmę jej z dnia na dzień. Muszę to wszystko dokładnie przemyśleć, żeby potem nie mieć do siebie żalu.